czwartek, 31 grudnia 2009

Nowy Rok

Nam się marzenia spełniają, tego samego Wam życzymy!!!

środa, 30 grudnia 2009

NA KRAWĘDZI

















A jednak Świętemu Mikołajowi udało się nas odnaleźć i obdarować szczególnym prezentem...Ciężko mu było wymyślić coś oryginalnego, bo ostatnio na nudę nie narzekamy. Myślał, myślał, i w końcu wymyślił: nie wspinali się jeszcze skubańcy na 200 metrowe klify. Z dołu wszystko wyglądało całkiem prosto, szczególnie, że na pierwszy ogień poszła sześćdziesięcioletnia szwedzka nauczycielka Sylvia. Babeczka mimo wieku wspinała się jak prawdziwy gekon. Nam poszło też całkiem nieźle, lecz co tu dużo kryć - to tytaniczny wysiłek. Po wszystkim ciężko było utrzymać puszkę piwa w ręku. Na szczęście tajski masaż potrafi zdziałać cuda:)

sobota, 26 grudnia 2009

m jak milość,k jak kajak(czyli milość do kajaka)



Karp znika z talerza, mak między zębami się plącze, a my machamy wiosłami. Po zdobyciu nieba bram, postanowiliśmy odwiedzić księcia ciemności w jego podziemnych komnatach. Jaskinie,do których można się dostać jedynie kajakiem, przypominają barokowe,bogato zdobione świątynie. Sam Bernini nie powstydził by tych wywijasów. Nie mówiąc już o Gaudim, który by chyba zzieleniał z zazdrości.


Zresztą w jednej z jaskiń jakieś 3 tysiące lat temu artysta wizjoner namalował znane współcześnie ikony masowej kultury: teletubisia i robota .

Podczas penetracji kolejnej z pieczar natknęliśmy się na dzieło stworzone przez największą artystkę,samą matkę naturę. Wpłynęliśmy do hongu, laguny w środku góry. Istna podróż w czasie,cofnęliśmy się do ery współczesnej dinozaurom. Park jurajski w pigułce.

Kiedy myśleliśmy, że nic już nas nie zaskoczy, zobaczyliśmy lasy namorzynowe - fantastyczną plątaninę korzeni przypominającą jakąś olbrzymią futurystyczną metropolie.

Na końcu zamoczyliśmy nasze zbolałe członki w gorących źródłach.







Schody do nieba

Kiedy Wy pasibrzuchy leniuchujecie,podjadając świąteczne rarytasy,my tu w pocie czoła zdobywamy kolejne fragmenty układanki co się zowie kalejdoskopem przygód.Zaczęliśmy ambitnie. Na cel pierwszego wyzwania obraliśmy świątynie tygrysa na 600 metrowej skale. Do pokonania raptem 1237 schodów. Co to dla nas - pomyśleliśmy na dole i dziarsko ruszyliśmy w górę.
Z każdym stopniem nasz entuzjazm malał, odwrotnie proporcjonalnie do wysokości.
...



Szczyt zdobyliśmy po katolicku, na kolanach.
Na górze Budda, jakieś szatany i obłędny (choć niezbyt fotogeniczny) widok.
.

czwartek, 24 grudnia 2009

ni widu choinki


Rajskie plaże,laguny,palmy,małpie gaje,tajemniczo wyglądające owoce i ani widu swojskiej choinki. Tajowie są szczupli,ubogo owłosieni i kruczo czarni,nawet najstarsi i najbardziej spasieni ani trochę nie przypominają Świętego Mikołaja. No przynajmniej ryb jest sporo, naturalnie karpia próżno tu szukać. Chociaż świątecznego nastroju brak, myślami jesteśmy z Wami. Wesołych świąt kochani!!!

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Inaczej niż w raju










Wręcz przeciwnie,dokładnie jak w raju. Tarutao to dość spora wyspa, będąca w całości rezerwatem przyrody. Oprócz zabudowań należących do zarządu parku, restauracji i sklepu, nie ma tu nic. Za tymczasowe schronienie służy nam namiot podarowany nam przez przesympatycznego Jordańczyka. Dzięki temu mamy luksusowy nocleg,z sypialni widok na morze,a w obszernym livingroomie między drzewami rozpięte dwa super wygodne hamaczki. Wieczorem romantyczny nastrój buduje kominek, sklecony z prowizorycznych świeczników,zrobionych z butelek po wodzie mineralnej.
Inaczej niż w raju? Dla więźniów przebywających tu w czasie drugiej wojny światowej dokładnie tak. Tarutao to była kolonia karna. Sprytni Tajowie wymyślili sobie, zresztą całkiem słusznie, że wyspa, otoczona stromymi klifami, głębokimi wodami, z dżunglą pośrodku, stanowi naturalną barierę. Jak by tego było mało w okolicznych rzekach roiło się od krokodyli, a tresowane rekiny atakowały każdego pływaka w pasiakach. Takie tropikalne Alcatraz. Swoją drogą ciekawe czy bohaterowie filmu Jarmusha „Poza prawem” mieli by ochotę na ucieczkę z takiego miejsca. My osobiście nie mielibyśmy nic przeciwko krótkiej odsiadce.
Żebyście nie myśleli, że się tylko lenimy, czas spędzamy bardzo aktywnie. A jak, widać na zdjęciach.

niedziela, 20 grudnia 2009

W ogrodach Ośmiornicy




Neil mój Instruktor




współnurki

Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że od zawsze byłem trochę nurkiem.

Mam słabość do dawania nura w mętne otchłanie (pełne dziwnych, kosmicznych kreatur), gdzie ciało i dusza stają się lżejsze.

Dlatego też postanowiłem zalegalizować swą pasje i poprzeć ją odpowiednim dokumentem, w tym przypadku PADI Open Water Diver. Zaciągnąwszy języka u miejscowych udaliśmy się na wcześniej wspomnianą wyspę Lipe, słynącą z bogactwa podwodnego życia. Umiejętności podwodne ćwiczyłem pod okiem Neila Claytona, wyluzowanego, ale kompetentnego instruktora. Razem ze mną podwodne rubieże penetrowała: szwedzka para Christian i Ana oraz niemiecka para Lukas i Mario. Wszyscy, zarówno w teorii, jak i praktyce, radzili sobie dobrze, za wyjątkiem mojej skromnej osoby, która radziła sobie wyjątkowo dobrze. Co tu dużo pisać, w wodzie czuje się jak ryba w... sami zgadnijcie gdzie. Długo mógłbym opisywać co widziałem tam na dole, więc ograniczę się do krótkiej listy:)

  • żółwia morskiego (rzadkość)

  • olbrzymie mureny

  • błazenki na ukwiałach

  • ogórki morskie

  • barakudy

  • jeżowce (mnóstwo)

  • parrot fish*

  • stone fish

  • lion fish

  • blue idol fisz

  • tysiące egzotycznych ryb i stworzeń, których nazw nie znam

Natalia mówi mi, że lista przydługa, więc skróciłem o połowę. Ale muszę Wam napisać o czymś jeszcze. Na głębokości 24m natrafiliśmy na sporą stożkowatą skałę. Porośnięta koralami, z opływającymi ją ławicami kolorowych ryb, wyglądała jak choinka. Ot taka bożonarodzeniowa niespodzianka.